Od młotka kowalskiego do drukarki 3D: podróż przez czas i narzędzia
Kiedy byłem chłopakiem, w warsztacie dziadka pachniało drewnem i starym olejem. Młotek kowalski, który używał, wydawał się być jak przedmiot z innego świata – ciężki, rzeźbiony, pełen historii. Dziadek mawiał, że narzędzia to przedłużenie ręki, a każdy z nich ma duszę. Patrząc z perspektywy czasu, ta dusza ewoluowała równie mocno, co technologia. Od klasycznego młotka, przez ręczne dłuta i tokarki, aż po dzisiejsze drukarki 3D – ta droga to fascynująca opowieść o zmianach, które odcisnęły piętno na rzemiośle i na mnie osobiście.
Tradycja i ręczne narzędzia – czas, kiedy precyzja była sztuką
W latach młodości, kiedy zaczynałem swoją przygodę z warsztatem, najważniejszym narzędziem był młotek, ale równie istotne były dłuta i strugi. Strugarki ręczne, jak ta od Stanleya, którą dostałem od ojca, miały swoje zasady działania – pod naciskiem ręki, przy odpowiednim kącie, wyczuciem i cierpliwością można było uzyskać idealną powierzchnię. Pamiętam, jak na początku próbowałem toczenia na niewielkiej tokarce TOS SV-18 z 1978 roku, którą dostałem od kumpla z pracy. Pierwsze próby kończyły się albo rozluzowaniem się drewna, albo pęknięciem. Jednak z czasem nauczyłem się, że kluczem jest odpowiednie ustawienie obrotów, a technika ostrzenia dłut – bo bez tego, nawet najlepsza tokarka nie zrobi niczego porządnego.
O ostrzeniu dłut można by napisać osobną księgę. To była sztuka, którą przejmowałem od starego mistrza, pana Kazimierza. Jego sposób ostrzenia, z ręcznym kamieniem i dużą cierpliwością, dawał efekt, którego nie da się osiągnąć maszyną. To chyba właśnie ta ręczna, osobista praca, nadała moim wyrobom duszę, jakiej nie zastąpiły żadne nowoczesne technologie.
Nowoczesność wkracza do warsztatu – elektronarzędzia i automatyzacja
Przełom nastąpił wraz z pojawieniem się elektronarzędzi. W latach 90-tych, kiedy w końcu udało mi się kupić pierwszą wiertarkę z regulacją prędkości, to była jak skok do innej epoki. Pamiętam, jak w latach PRL-u dostęp do narzędzi był ograniczony, a kupno zwykłej wiertarki to była niemalże wyprawa. Teraz, w dobie młotków udarowych i wiertarek z Bluetooth, można wywiercić dziurę w betonie, nie wstając z kanapy. Wydajność wzrosła drastycznie, a praca stała się bardziej precyzyjna i mniej męcząca.
Nawet moja tokarka, którą kiedyś obsługiwałem ręcznie, została zastąpiona przez sterowaną komputerowo maszynę CNC. Parametry pracy – obroty, głębokość cięcia, prędkość – można teraz precyzyjnie ustawić w programie, a potem maszyna robi wszystko sama. To z jednej strony oszczędza czas, z drugiej – odchodzi od osobistego rzemiosła, które zawsze miało duszę. Czasem zastanawiam się, czy to nie jest jak automatyzacja tańca – piękny, ale czy pełen emocji? A może właśnie ta technologia pozwala na tworzenie bardziej skomplikowanych, unikatowych przedmiotów, które dawniej były niemożliwe do wykonania?
Druk 3D – alchemia XXI wieku?
Wszystko zmieniło się, gdy pojawiła się drukarka 3D. Na początku patrzyłem na nią jak na coś z bajki, coś, co wymaga magii, a nie rzemiosła. Jednak z czasem zrozumiałem, że to narzędzie jak każde inne – tylko w innej formie. Druk FDM, czyli warstwowe nakładanie roztopionego filamentu, pozwala na tworzenie złożonych kształtów, które jeszcze kilka lat temu wymagałyby setek godzin pracy i dużego doświadczenia. SLA – technologia światłoczułych żywic – daje jeszcze większą precyzję i gładkość powierzchni. Możesz wydrukować element, który potem wystarczy tylko lekko wyrównać i zamontować.
To, co kiedyś wymagało tygodni ręcznej pracy, dziś można zrobić w kilka godzin. I co najważniejsze, nie tracimy na jakości, bo nowoczesne materiały i technologie pozwalają na osiągnięcie efektu niemalże rzeźbiarskiego. Druk 3D dla mnie to jak alchemia – zamieniasz cyfrową wizję w fizyczny przedmiot, a potem, przy odrobinie magii – czyli trochę więcej technologii – masz gotowy produkt.
Przyszłość, czyli co dalej?
Patrząc na to wszystko, z jednej strony czuję ogromny respekt do dawnych metod – ręcznych, cierpliwych, pełnych osobistego zaangażowania. Z drugiej – fascynuje mnie potencjał nowoczesności. Czy jednak rzemiosło stanie się masową produkcją, czy może będzie to nadal sztuka, w której liczą się emocje i dusza? Nie wiem, ale wiem jedno – połączenie tradycji z technologią to klucz do przyszłości. Może kiedyś, patrząc na moje dzieła, będę mógł powiedzieć, że to właśnie ta symbioza uczyniła je wyjątkowymi.
A wy, drodzy czytelnicy, czy zastanawialiście się kiedyś, jak wygląda przyszłość waszego hobby lub zawodu? Czy technologia zdominuje wszystko, czy może pozwoli na jeszcze głębsze zanurzenie się w pasji? Mi osobiście nie chodzi o to, by zatracić duszę rzemiosła, ale by ją wzbogacić i rozwijać. Bo przecież narzędzia to tylko przedłużenie naszej ręki – to od nas zależy, czy będą nas prowadzić do tworzenia piękna, czy do jego zatracenia.

